„Konflikt – mocny fundament związku. Nie bój się kłócić!”

falka1
Unikasz kłótni z partnerem w obawie przed rozstaniem? Niesłusznie, różnice zdań nie niszczą relacji, a ją budują. Przeciwieństwem miłości nie jest przecież gniew, a obojętność. - Konfrontacja pozwala porzucić wyobrażenia o idealnym partnerze i zobaczyć go, jakim jest naprawdę - twierdzą terapeuci. Co nas łączy, a co dzieli?
- Przez lata pracy jako terapeutka obserwuję pewne wspólne cechy u par, które z powodu kryzysu małżeńskiego lądują na mojej kanapie - pisze w serwisie mindbodygreen.com Ester Boykin, psychoterapeutka zajmująca się terapią par i rodzin. Pierwszy czynnik stanowiący zagrożenie dla związku jej zdaniem to unikanie konfliktów. Owszem: unikanie konfliktów, nie ich obecność.

Mit nr 1: "Kłótnie prowadzą do rozstania"

Czujesz strach za każdym razem, gdy przydarzy się wam spięcie czy bardziej emocjonalna wymiana zdań? Być może partner podsyca w tobie lęk, twierdząc, że rozpoczynając spór, wytaczasz broń przeciwko wam.

- Parom często wydaje się, że kłótnie są znakiem, że związek się rozpada. Tymczasem gniew i frustracja nie są przecież przeciwieństwem miłości. Jest nią obojętność - podkreśla Boykin. - Zagrożenie tkwi nie tyle w konflikcie, co w omijaniu tematów, w których się różnicie. Prawdziwym sygnałem ostrzegawczym jest moment, gdy osoby przestają ze sobą rozmawiać - mówi. - Nie ma na świecie dwóch osób, które zawsze będą zaspokajały swoje wzajemne potrzeby - przekonuje terapeutka.

Przekrzykiwanie się, rzecz jasna, nie jest najlepszym sposobem budowania bliskości. Kłótnia największy sens ma, gdy potraficie rozmawiać w asertywny, nieagresywny sposób. Jakakolwiek by jednak nie była, świadczy jednak o istniejącym zaangażowaniu partnerów. Dopiero gdy zaangażowanie wygasa, oznacza to, że partnerzy wycofali energię ze związku, a relacji może zacząć brakować paliwa. W tym paliwa, aby go ratować.

Związek symbiotyczny - ja i ty to jedność

W naszej kulturze wciąż pokutuje przekonanie, że dobre związki żyją w ciągłej zgodzie, że nie zdarzają się im kryzysy. Ot, harmonijna sielanka. Popkultura definiuje miłość jako zakochanie, czyli dwie zapatrzone w siebie osoby, które zawsze myślą i czują to samo.

W psychologii taki związek nazywa się symbiotycznym. Jego pierwowzoru należy upatrywać w całkowicie zależnej relacji matki i noworodka, w którym niemowlę nie zdaje sobie jeszcze sprawy, że nie jest jednością z rodzicielką. W relacji dwojga dorosłych symbioza ma prawo bycia w pierwszej fazie zakochania. Potem staje się nierozwojowa. - Dojrzała relacja zaczyna się, gdy uczestniczą w niej dwie odrębne osoby ze swoimi światopoglądami, zainteresowaniami, światami. Czyli gdy da się wyodrębnić dwa różne "ja" - podkreśla psychoterapeutka Anna Bal.

- Gdy kończy się okres zakochania, zaczynamy dostrzegać więcej różnic między sobą i partnerem. Ta druga osoba może nas zacząć irytować. Nieodłączną częścią dojrzewającej miłości jest to, że pojawia się dużo tarć. Pokazują one, że spotkały się dwa różne światy. Z takiej perspektywy, a nie ze zlania dwóch osób czy traktowania partnera jako przedłużenia siebie, może pojawić się coś wartościowego. Przez to, że ktoś jest inny, może nas ciekawić - zauważa psychoterapeuta z "Przychodni Terapeutycznej" Bronisław Hońca. To, czy jesteśmy chętni doświadczyć tej inności mówi wiele nie tyle o związku, co o nas samych. Co takiego?

 
Relacja z partnerem - zwierciadło relacji ze sobą

- Sposób budowania relacji z partnerem odzwierciedla twój sposób budowania relacji z samym sobą, światem, innymi ludźmi - podkreśla Bronisław Hońca. - Gdy zamiast patrzeć na to, co się dzieje między tobą a partnerem, kreujesz sobie obraz tego, jak powinno być, to nie widzisz już tej drugiej osoby. Nie jesteś w związku, a raczej we własnej głowie. Jeśli ktoś ma wyidealizowany obraz tego, co ma się dziać w związku, to prawdopodobnie na co dzień też raczej wymyśla rzeczywistość niż w niej uczestniczy - zaznacza.

- Unikanie konfliktów prowadzi do pseudobliskości, w której ludzie nie mogą się naprawdę spotkać. Ale żeby relacja mogła się rozwijać, tak kontakt, jak i konflikt muszą być możliwe. Do tego potrzeba mocnego ugruntowania w sobie. Gdy brakuje nam wewnętrznej stabilności, możemy się obawiać ujawniać różnice - zwracają uwagę terapeuci.

Jeśli związek ma dobre podstawy, kłótnia mu nie zagrozi. Doświadczenie przejścia przez konflikt może budować poczucie bezpieczeństwa, stanowić potwierdzenie, że relacja nie jest domkiem z kart, który zawali się przy słabszym podmuchu wiatru, a solidniejszą konstrukcją.

Co jeśli się wywróci? W takim wypadku mieszkanie w nim i tak byłoby czekaniem w strachu, kiedy dach zawali ci się na głowę. A tak możesz szybciej zacząć budować stabilniejsze fundamenty. Co nimi jest? - Budowanie siebie samego i swojego życia, tak żeby stać na własnych nogach - podkreśla Anna Bal. Mocny fundament to ty, nie partner.

 
Triangulacja, czyli troje w konflikcie dwojga

"Powiedz tatusiowi, że to mamusia ma rację" - mówi matka do nastoletniego dziecka podczas sporu z ojcem. "Powiedz mojej żonie, że nie powinna w taki sposób do mnie mówić" - zwraca się dorosły syn do matki w obecności żony. - Gdy się nie zgadzacie, w którymś z was może pojawić się pokusa, aby zwrócić się o poparcie do osoby trzeciej: dziecka, członka rodziny czy przyjaciela - zaznacza Boykin. Oczekujesz, że ta osoba opowie się po twojej stronie, a może za ciebie powie partnerowi, co myślisz i rozwiąże wasz problem bez twojego udziału? - To kolejny czynnik ryzyka- twierdzi terapeutka.

- Triangulacja, czyli włączenie osób trzecich do rozwiązywania problemu w parze to taktyka, która bardzo osłabia związek. Jej stosowanie świadczy o tym, że jest on bardzo niestabilny - podkreśla Bronisław Hońca. - Z drugiej strony, trójkąt utrzymuje ten związek. Jeżeli trzecia osoba wyszłaby z niego, możliwe, że musiałby się rozpaść - mówi.

- Najczęściej do konfliktu dorosłych w ten sposób jest włączane dziecko. Jedno z rodziców lub oboje dążą do tego, aby stworzyć z dzieckiem koalicję przeciwko drugiemu. Największe koszty psychologiczne ponosi w tej sytuacji osoba włączana, czyli nieukształtowane jeszcze dziecko.

 
Ofiara - oprawca - wybawca

- Triangulacja uniemożliwia zbudowanie bliskości pomiędzy dwojgiem. Unikanie rozwiązywania konfliktu we dwójkę jest unikaniem intymności - zaznacza Anna Bal.
- W sytuacji trójkąta lęk przed prawdziwym kontaktem z partnerem jest ogromny. Osoba nie konfrontuje się ze swoim problemem, nie rozwiązuje go, przenosi na inne osoby - tłumaczy. - To pewna forma zrzucania odpowiedzialności za swoje wybory i związek na osoby trzecie. Zaczynamy się rozglądać za kimś, kto by nas odbarczył z tej odpowiedzialności, za kimś, kto by nas uratował. Postępujemy według instrukcji trójkąta dramatycznego. Jakiej?

- Jest para. Pojawia się trzecia osoba, która ma uratować jednego z partnerów. I wtedy te dwie osoby prześladują tego partnera, który jest nazywany "zarzewiem konfliktu". To jest dynamika ratowania, bycia ofiarą i prześladowania - mówi Bronisław Hońca.

Dopóki trójka jest uwięziona w rolach "oprawca - ofiara - wybawca" żadne z nich nie znajdzie rozwiązania. Nikt nie jest bowiem w tym układzie tym, kim myśli, że jest. Ofiara nie jest ubezwłasnowolnioną istotą, która nie może wziąć spraw w swoje ręce. Oprawca nie jest katem odpowiedzialnym za całe zło. Wybawca nie jest ratownikiem przynoszącym ocalenie. Nie należy nawet do związku, nie ma mocy poprawienia relacji dwojga.

Związek to para: dwie osoby, nie więcej. Między tymi dwoma stronami, nie trzema czy czterema powinien toczyć się ich spór.

- Aby zbudować głęboką, znaczącą relacje, trzeba nauczyć się, jak przetrwać burzę jako zespół. Niezbędna do tego jest uczciwa komunikacja, ustalenie jasnych granic, ale też gotowość do dopuszczenia partnera do wrażliwej, podatnej na zranienie części siebie - mówi terapeutka.

Rodzina i przyjaciele mogą stanowić wspaniały system wsparcia dla partnerów będących w związku. Mogą wysłuchać, doradzić, dodać otuchy. Jednak jako ktoś z boku, a nie aktywnie uczestniczący w związku.

Tym, co tworzy relację, jest bycie w relacji

- Nadrzędną ideą, która reguluje związek jest chęć bycia razem, a bycie razem wiąże się z pewnymi "kosztami". Wiele osób nie chce tego faktu zaakceptować. - Kosztami są m. in. konflikty, rezygnacja z innych partnerów, z różnych kawalerskich czy panieńskich przyjemności. Pojawia się wspólne mieszkanie, inne wspólnie wykonywane czynności - mówi. Jedno zmienia się w drugie. - Warto mieć świadomość, że płacę z wyboru, nie z przymusu - podkreśla terapeuta.

- Aby związek się nie rozpadł, musimy mu też poświęcić czas - dodaje Anna Bal. - Jeśli jednak mówimy o spędzaniu razem czasu to warto pamiętać, że możemy wykonywać zwykłe obowiązki domowe i być w tym razem. Możemy też robić wspaniałe rzeczy wspólnie i wcale nie być razem - zaznacza.

Słowem: związek generuje koszty, a gdzie zyski, nagrody, wspólne przyjemności? - To brzmi jak wymiana handlowa, a nie tym jest związek - zaznacza Bronisław Hońca.

- Przyjemności to iluzja. Nie musimy dzielić wspólnych zainteresowań, pasji, miłych chwil, żeby być razem w pełni - podkreśla Anna Bal. - Nie jest tak, że dopóki będziemy wspólnie cieszyć się tym samym, dopóty będzie nam dobrze razem. Takie przekonanie może wręcz doprowadzić parę do rozpadu. To nie jest możliwe na stałe. To coś, co się czasem przydarza. Czasem rzeczywiście coś podoba się równocześnie obojgu partnerom. Tym, co tworzy relację nie są wspólne przyjemności, a bycie w relacji. To bycie w relacji jest tu nagrodą - mówi.

"Dzień dobry, widzę cię"

- W poradnikach dla kobiet znajdziemy pewnie wiele gotowych rad, jak scalić związek, żeby np. zapisać się razem na jogę czy tango, ale nie o to chodzi, żeby sobie coś na siłę narzucać - zauważa Bronisław Hońca.

- Jeśli już coś chcemy zrobić, to jest takie ćwiczenie, żeby partnerzy przez 3 minuty dziennie po prostu posiedzieli naprzeciwko siebie i nic nie mówiąc, się sobie przyglądali. Patrząc na tę drugą osobę sprawdź, co się wtedy w tobie dzieje: w twoim sercu, ciele. Dla części par to może być niezwykle uzdrawiające doświadczenie. Niektórzy mogą zdać sobie sprawę, że nie wiedzą, kto to w ogóle jest po drugiej stronie. Albo zachwyt, pomyśleć: "ale to fajny człowiek, dlaczego wcześniej tego nie widziałem/am".

- W filmie "Awatar" bohaterowie mieli zwyczaj witania się nie przez mówienie "dzień dobry", a "widzę cię". Myślę, że to dobry pomysł, żeby para przynajmniej raz dziennie w ten sposób się witała. Wypowiedzenie takiego komunikatu czy usłyszenie go zazwyczaj coś w nas porusza. Bo o to przecież w tym wszystkim chodzi, żeby się widzieć - podkreśla terapeuta.

Autorka artykułu Małgorzata Skorupa - dziennikarka, redaktorka serwisu Zdrowie.gazeta.pl, psycholog, konsultantka Telefonu Zaufania dla Osób Dorosłych w Kryzysie Emocjonalnym przy Instytucie Psychologii Zdrowia Polskiego Towarzystwa Psychologicznego w Warszawie. Autorka wielu publikacji z zakresu rozwoju osobistego oraz zdrowego stylu życia.