Fenomenologia bliskości
Autorką tekstu jest Elena Kaliteevska (tłumaczenie z jęz. rosyjskiego – Anna Bal)
Tekst ukazał się w języku polskim w pierwszym numerze Czasopisma o psychoterapii Gestalt – Fenomen Psychoterapii 1/2015, wydany przez Polskie Towarzystwo Psychoterapii Gestalt.
Czasem towarzyszy nam pragnienie, żeby bliskość uznać za absolutnie wartościowy stan i zafiksować go raz na zawsze: chwilo trwaj, jesteś taka piękna. Jednak wszystko to, co dotyczy bliskości jest procesem tworzenia tego przeżycia w kontakcie z kimś, kto także przeżywa swoje indywidualne doświadczenie. I nawet jeśli używamy tych samych pojęć do opisu naszej rzeczywistości wewnętrznej, to w dwóch fenomenologicznych i kosmicznych przestrzeniach brzmią one w odmienny sposób i tworzą zupełnie różne doświadczenie.
Fenomenologia bliskości i traumy bliskości (alienacji) jest zawsze doświadczeniem zawartym w relacji Ja-Ty, doświadczeniem beznadziei i rozpaczy tak długo, jak Ty drugiego człowieka jest nieskończenie dalekie i nieosiągalne.
Ja i Ty to nie struktury, a procesy.
Terapia Gestalt to praktyczna filozofia realizmu, który znajduje oparcie w fenomenologii. Jest to, co jest. Tak naprawdę szalenie trudno jest zobaczyć rzeczywistość taką, jaka ona jest i przestać opowiadać sobie bajki.
Doświadczenie istnienia wpisane jest w relacje między ludźmi. Jednak doświadczenie relacji nie dotyczy tylko kontaktu, ale też rozstania, odchodzenia od kontaktu i oddzielenia. Jeśli nie rozstajemy się, nie możemy również się spotkać. Jeżeli nie ma dystansu, to nie ma też przestrzeni, w której może powstać pragnienie, tęsknota za spotkaniem.
Trudno rozważać temat bliskości, ignorując fenomen zależności. To dwa różne przeżycia i różne doświadczenia. Niejednokrotnie ludzie mylą jednak zależność z bliskością i spotykają się z tym, że takie przywiązanie, które oni uważają za bliskość, dla innych jest zbyt intensywne i obciążające. Wówczas dochodzi do sytuacji, w której jedna osoba stara się chronić swoje granice, a druga doświadcza zranienia.
BLISKOŚĆ versus SAMOTNOŚĆ
Z jednej strony bliskość przeżywana bywa jako konfluencja, jedność, utrata kontroli, odczucie zmiękczenia i złagodzenia okoliczności życiowych, a także doznanie pełni, całościowości życia w obecności drugiego człowieka. Z drugiej strony, niemożliwe jest przeżycie bliskości bez doświadczenia oddzielenia, samotności.
Fenomenologię samotności można opisać jako trzy oddzielne fenomeny:
– oddalenie (oddzielenie, odosobnienie) – wspierające przeżywanie własnej tożsamości, unikalności, dające pogłębiony dostęp do świata wewnętrznego, pauza dla samego siebie, wolność w samotności, bez przeżycia bólu, zdrowa komponenta schizoidalnej samotności;
– odczucie porzucenia – związane z bolesnym przeżyciem pojawiającym się przy naruszeniu granicy wolności w relacji, sygnał o zależności/uzależnieniu;
– izolacja – rozpacz wynikająca z bezsilności rozeznania się w procesie bliskości, skontrolowania go, narcystyczna komponenta składająca się na samotność.
W izolacji człowiek okazuje się być całkowicie sam. Relacje międzyludzkie jako naturalne tworzywo istnienia człowieka stają się ograniczone do jego wnętrza. Najgorzej, że przyznanie się do tego jest prawie niemożliwe. Właściwie, po co mi relacje? Można i bez nich się obejść, można nie potrzebować nikogo. Czy aby na pewno?
Jeżeli człowiek (klient) mówi o samotności, zawsze należy uszczegółowić: czy ty mówisz o odosobnieniu czy czujesz się odizolowany? Czy przeżywasz porzucenie, odrzucenie?
BLISKOŚĆ versus MIŁOŚĆ – różne akordy miłości
W pracach wczesnych filozofów religijnych, w szczególności u Nikołaja Bierdiajewa opisane są dwa rodzaje miłości: miłość-zachwyt i miłość-współczucie.W jednej z naszych grup treningowych, prowadzonych z Danielem Hlomovom usłyszałam o trzecim rodzaju miłości: miłość-czułość. W taki sposób powstają trzy akordy miłości:
1. schizoidalny: czułość, (tkliwość, wrażliwość, subtelność)
2. neurotyczny: współczucie, (litość, zmiłowanie)
3. narcystyczny: zachwyt, (uwielbienie)
Przyjemnie jest spotkać się z zachwytem, uwielbieniem, jednak taka nieustanna reakcja otoczenia wywołuje ciężką izolację, poczucie całkowitej samotności, a nawet rozpaczy. Nieustające uwielbienie otoczenia nie prowadzi do bliskości. Raczej zbliża nas do oczekiwanego obrazu. Uwielbienie/zachwyt to zakochanie w obrazie, a obraz jak wiadomo szczęśliwy być nie może. Romantycznie zakochany młodzieniec godzinami może przyglądać się swojej chorującej dziewczynie, z zachwytem i uwielbieniem spoglądając, jak rysy jej twarzy stają się coraz bardziej wyraziste i jak jej dusza prześwituje niemal przez bladą skórę, ale nie przyjdzie mu do głowy, aby po prostu wezwać lekarza lub ją nakarmić. Uwielbienie, z jakim w procesie idealizacji spotyka się terapeuta, (tym częściej, im bardziej jest on znany w środowisku), jest odbierane przez niego raczej jako agresja. A takie wyznania czy uświadomienia klientów: o, pan czy pani okazuje się żywym człowiekiem, wywołują uczucie rozpaczy.
Człowiek potrzebuje współczucia (zmiłowania) i ja często zadaję swoim klientom pytanie: czy jest ktokolwiek na świecie, kto może ciebie zapytać jak ci się żyje? I pożałować, współczuć, pogłaskać, zainteresować się, co ci leży na duszy i po prostu pobyć obok?
Często ludzie mylą współczucie-troskę i współczucie-litość (poniżającą, odrzucającą). Od współczucia rozumianego jako litość-żałość łatwo się odciąć: nie potrzebuję, żebyście mnie żałowali, współczuli mi, obejdzie się. Tymczasem wygląda na to, że nie można obejść się bez współczucia. Jeśli potrzeba bycia żałowanym zbyt silnie się uwypukla, wzbudza to rozdrażnienie otoczenia. Jednak ta część, zbalansowana z pozostałymi akordami miłości, składa się na melodię niezbędną dla przeżywania bliskości. Bez żalu bliskość po prostu nie może się pojawić, ziścić. Współczucie to przekroczenie granicy kontaktu w stronę zbliżenia.
Miłość pojmowana jako delikatność, czułość oznacza ostrożne odnoszenie się wobec człowieka jako wartości, uznanie jego kruchości i unikalności. Ja jestem w pewnej odległości, poruszam się w zwolnionym tempie, staję się bardziej uwrażliwiona, czująca, ale nie przekraczam granic; towarzyszę, ale nie zjadam. Czułość to zawsze poruszające uczucie i nieco rozpaczliwe. Moje Ja nigdy do końca nie pojmie, kogo tak naprawdę kocha, jak długo Ty drugiego człowieka jest niedoścignione.
Melodia miłości powstaje przy uwzględnieniu tych akordów, inaczej całe życie mogłoby przeminąć na jednej nucie. Bo co właściwie oznaczają słowa: kocham cię? Dwoje ludzi może znaleźć się w tym samym czasie w dwóch różnych momentach i punktach tego procesu.
Jest jeszcze jeden parametr, istotny dla rozumienia fenomenologii bliskości: wierność-zdrada.
WIERNOŚĆ versus ZDRADA
Kiedy mówimy o bliskości, samo słowo w pewnym sensie wywołuje potrzebę zafiksowania jednej jedynej wartości na wieki. Każdy ma zresztą potrzebę bycia tym jedynym, niepowtarzalnym i w tym samym czasie każdy z nas ma jednocześnie wiele różnych wartości i potrzeb. I tak, człowiek, który przywiązany jest do więcej niż jednej wartości, to zdrajca z założenia. Dwójka dzieci, rodzina, praca, żona, mama, przyjaciele. To jeszcze nie najtrudniejsze przykłady, jak sami rozumiecie. Istnieje nie tylko figura i tło, ale też życiowy kontekst. Dynamika relacji figury i tła nadaje sens temu, co się dzieje. Z jednej strony towarzyszy nam bezpośrednie przeżywanie relacji w tu i teraz, ale z tła przyciągają nas inne relacje, które czekają na nas, i do których chce się powrócić, a potem znowu je zdradzić. Zdradzić można tylko prawdziwie bliskiego człowieka, obcego nie da się zdradzić. Swoich bliskich zawsze zostawiamy z towarzyszącym nam pewnego rodzaju poczuciem winy. Bliskość możliwa jest jedynie wtedy, gdy możliwa jest wolność działania wyłącznie we własnym interesie.
Jeżeli spoglądać na figurę bez tła, można bardzo lekko popaść w uzależnienie. Przeżywanie obecności drugiego człowieka jako jednej jedynej wartości w życiu przewraca bliskość w uzależnienie. Wolność człowieka, jak pisał Rollo May, mieści się w przestrzeni pauzy między impulsem a reakcją. Dlatego w pracy z uzależnionymi klientami ważne jest przywrócenie ich wolności. To oznacza możliwość zatrzymania się i przyjrzenie kontekstowi swojego życia szerzej niż tu i teraz, pod wpływem silnych emocji. Druga strona wolności to wiara we własne możliwości, prawo i wybór niefiksowania się na własnej bezsilności i skrzywdzeniu przy frustracji tego, co dla nas wartościowe.
Mamy nie tylko rany, ale też blizny. Mówi się czasem, że dobry terapeuta pracuje bliznami. Nie ranami, lecz bliznami. Nie można pracować ranami. Blizna posiada taką cechę, że rana jest zagojona, ale skóra wokół niej cechuje się podwyższoną wrażliwością. Nasze blizny (jako terapeutów) to nasza wolność. Doświadczenie przeżywania niepowodzeń w różnych kontekstach relacji stanowi pomost dla budowania szacunku do siebie.
I ponownie, gdy ktoś mówi: jesteś dla mnie bardzo ważny i interesuje mnie też wiele różnych spraw w świecie, a ktoś mu odpowiada: dla mnie cały świat to ty, to przywodzi na myśl temat zdrady. Słowo „zdrada” obrośnięte jest bardzo negatywnym znaczeniem w przeciwieństwie do wierności, która uznawana jest za cnotę. Tymczasem rozwój bez zdrady nie jest możliwy: żeby rosnąć i się rozwijać, niezbędne jest doświadczenie utraty czegoś, konieczne jest rezygnowanie z jakiegoś dotychczasowego doświadczenia. Chociażby w celu rozpoczęcia nowego działania trzeba zakończyć poprzednie, czyli stanąć na drodze zdrady poprzedniego. Bez zdrady kontaktu (wolności odejścia), nie jest możliwy swobodny wybór tego kontaktu. Ja nie mogę kochać, jeżeli nie mam możliwości i prawa nie kochać. Bliskość wywołuje nieustające ryzyko rozstania.
Istnieje „wolność od” i „wolność do”, opisane w tradycji egzystencjalnej. Uciekamy do wolności, żeby ukryć się w relacji z kimś albo korzystamy z wolności, żeby przeżyć relacje jako wybrane, a nie wymuszone. I znowu pojawia się bliskość i uzależnienie. Bliskość zakłada, że ludzie mogą obejść się bez siebie, a jednocześnie czują się ze sobą dobrze. Uzależnienie oznacza masę przyczyn i powodów, żeby się nie rozstać, żeby nie odejść od siebie nawzajem. Dlatego w takiej zależności zawsze jest mnóstwo złości, napięcia, poczucia winy, trudności z wytrzymaniem czegoś, a zarazem istnieje iluzja bycia chronionym. W bliskości zaś istnieje spore ryzyko samotności, przerażenia, zdrady i wstydu, które wcale nie chcą być nazywane „bliskością”. Jeśli chcemy przeżyć jakiekolwiek doświadczenie, ono zawsze ma swoją drugą stronę. Jest to cena, jaką płacimy za przeżywanie, za to, że czujemy.
Integralność człowieka określa się jego zdolnością do wytrzymywania swojej dezintegracji, wielości i różnorodności wartości, nierzadko sprzecznych wewnętrznie, przy jednoczesnej możliwości pozostawania samym sobą, za każdym razem znajdując siły, żeby być kapitanem swojego własnego statku.
W podejściu Gestalt podoba mi się w szczególności zamiłowanie do słowa „i” w przeciwieństwie do „albo”: to jest prawdą i to też jest prawdą. Oczywiście istnieje pionierska prawda Pawlika Morozova , tylko komu ona jest potrzebna, kiedy wszystko jest niby jasne, a jednak życie w tej jasności jest niemożliwe. Ma to miejsce wtedy, kiedy prawda okazuje się ważniejsza niż relacja. Prawda zawiera się w motywacji. Trudność w tym, że nie można zafiksować swojej motywacji w jednym punkcie. Długowieczne wysiłki ludzkości podporządkowania swoich pragnień moralności dotąd na nic się zdały. Żona pyta męża: Czy mnie zdradzasz? On jej odpowiada: nie. I to jest prawda niezależnie od faktów. Prawdą jest że ten mężczyzna w danym momencie chce zachować relację ze swoją żoną i uchronić ją przed niepotrzebnym bólem. W tym jest więcej prawdy, niż w szczegółowym opisie, jak to się odbywało w rzeczywistości. A jeśli odpowiedź brzmi: tak, zdradziłem, a faktycznie był wierny, to prawda jest w tym, że mąż ten złości się do tego stopnia, że gotów jest podjąć ryzyko rozpadu relacji.
JA versus NIE-JA, czyli GRANICE
Początkowo odnajdujemy siebie samych w świecie, napotykając różne okoliczności, zarówno przyjemne, jak i nieprzyjemne, które umownie można oznaczać jako nie-Ja. To jest właśnie przeżywanie granicy. Granica jest jednocześnie sposobem zatrzymania się oraz źródłem oparcia. Granica łączy. Człowiek staje się człowiekiem jedynie w doświadczeniu relacji z innymi ludźmi. Dzieci wychowywane przez zwierzęta przyswajają inny rodzaj nawyków dotyczących relacji.Każdemu z nas potrzebny jest świadek naszego życia, dzięki obecności którego możemy rozpoznać samego siebie. Ja istnieje na tyle, na ile istnieje Ty. Jeżeli małe dziecko biegnie gdzieś „na łeb, na szyję”, a dorosły je kocha i złapie, wtedy dziecko jednocześnie złości się i cieszy, że je złapano. Nie jest samo.
Nie tak trudno przekonać się co do istnienia rzeczywistości – wystarczy wziąć szeroki rozbieg i uderzyć głową prosto w ścianę. Inni ludzie na naszej drodze często ratują nas przed takim doświadczeniem, przytrzymują nas, pilnują naszego bezpieczeństwa poprzez swoje własne granice. Oczywiście można samemu (sam na sam) eksperymentować ze swoimi granicami. Na przykład wypłynąć daleko w morze, przekonać się, że straciliśmy siły i utonąć, albo też tak długo znajdować się w izolacji, że naszą świadomość zaczną nawiedzać rzeczy niestworzone. Terapeuta, pracując na granicy kontaktu, występuje niejako w roli żywej granicy, stanowi zmiękczone wyobrażenie o odległościach i granicach w świecie. Klient natyka się na ściany granicy terapeuty i opiera się o nie, stwarzając i odkrywając swoją „ludzką sytuację”.Badanie i oswajanie granic „ludzkiej sytuacji” zachodzi poprzez rozmaite mechanizmy. Pierwszy z nich to konfluencja, w której człowiek określa siebie jako reprezentanta rodziny, kraju, grupy. Regulatorem w tym przypadku jest strach. W trakcie psychoterapii mechanizm ten przepracowuje się w stronę rozpoznawania własnych indywidualnych granic w świecie. W konfluencji może się zrodzić pragnienie, aby zawiesić się, zatrzymać w regresywnej zależności, z nadzieją, że ktoś za mnie będzie ustanawiał granice i o nich decydował, a jeżeli ja zrobię coś nieprawidłowego, zawsze można w chytry sposób czmychnąć w poczucie winy. Poczucie winy to dobry sposób na ucieczkę z relacji w dziecięcą pozycję z zarumienioną i zawstydzoną buzią, wyrażającą prośbę: wybaczcie głupcowi. Wina i poczucie winy jest niczym substancja cementująca zależność, uzależnienie. Winny za nic nie odpowiada. Wina zakłada, że gdzieś tam w innym miejscu jest prawda jako system moralnego odniesienia, jedynego słusznego. Posiadanie monopolu na jedyną słuszną prawdę, wiąże się z przejęciem władzy i w rezultacie odpowiedzialności za relację. Poczucie winy zmniejsza zaufanie do samego siebie i oddala człowieka od siebie. Wina dotyczy takich jakości relacji, które regulowane są moralnością i władzą, zafiksowując pograniczne (pierwotne) rozszczepienie dobry-zły. Ludzie dzielą się przy tym na dobrych i złych, prawych i winnych, autorytatywnych i bezradnych. Przy czym człowiek „zależny” skłonny jest do wywierania nacisków i posiadania masy surowych oczekiwań do osoby, wobec której kieruje swoją zależność i którą czyni tym samym odpowiedzialną za siebie. Zależność (uzależnienie) oznacza przywiązanie do swoich wartości aż do obrzydzenia. Myślę, że zrozumiałe jest, że wszystko to nie ma nic wspólnego z przeżywaniem bliskości. U dzieci zależność to zdrowy fenomen. U dorosłych zależność tłumi, hamuje przeżycia, bez których życie traci kolor. Chodzi tu o przeżywanie swojej indywidualności, unikalności, wolności bycia blisko i oddalania się, wolności do posiadania swoich preferencji, odrzucania tego, co nam się nie podoba i nawet niechcenia tego, co lubimy. Jeżeli człowiek jest zobowiązany do miłości, świadczy to o uzależnieniu.
Bliskość to przeżycie wyższego rzędu. Bliskość to ustanowienie relacji w pewnej odległości, wygodnej dla obu partnerów i aktywne badanie tej odległości. Mechanizmem regulującym ustanowienie optymalnego dystansu w bliskości jest uczucie wstydu. Należy przy tym rozróżnić introjektowany rodzicielski wstyd, społeczny wstyd oraz wstyd jako regulator własnej autentyczności. Dziecko może zintrojektować uczucia swoich rodziców, których oni sami nie zdołali przeżyć, pomieścić i oddali mu jako rodzaj spadku. To może być zarówno wstyd dotyczący pochodzenia społecznego, niedostatecznego wykształcenia, wstyd związany z narodowością itp. Mimo że nie są to uczucia nasze, a połknięte od rodziców, mogą one towarzyszyć nam całe życie i pobudzać odczuwanie toksycznego wstydu.
Około trzeciego roku życia formuje się tzw. społeczny wstyd jako reakcja na „wykroczenia” przeciwko wymaganiom społeczeństwa i jego moralności. Znacznie później, prawdopodobnie w okresie adolescencji, wstyd zaczyna pełnić rolę regulatora autentyczności. Naturalne dla psychiki nastoletniej pograniczne rozszczepienie tożsamości stopniowo zostaje zastąpione naciskiem na całościowe przeżywanie siebie, otwierając się na poczucie własnej wartości i niepowtarzalności. Spowodowane jest to przemieszczeniem siły napędowej rozwoju osobowości z zewnątrz do wewnątrz. Jest to długi proces, dla niektórych trwający nawet całe życie.
Można powiedzieć, że sposób, w jaki człowiek poradzi sobie z przejściem przez kryzys adolescencji wyznacza dalszy rozwój jego osobowości i kształtuje Ja, a także stanowi o możliwości przyjęcia drugiego człowieka z jego Ty. Oznacza to możliwość bycia z drugim człowiekiem w doświadczeniu granicznym, zabezpieczającym i chroniącym bliskość (intymność). Wstyd w tym znaczeniu pełni rolę regulatora bliskości. Dorastanie konfrontuje nas z wielością możliwości do podjęcia i spełnienia w życiu. Kryzys wieku średniego przeciwnie, kieruje nas ku rozpoznaniu swoich ograniczeń. Oba z tych etapów są związane z pewną frustracją przeżywania przez osobę swojego Ja i wstyd reguluje i zarządza tą frustracją, stojąc na granicy naszej autentyczności i uczciwości wobec samego siebie. Doświadczenie wstydu pojawia się kiedy Ja jest naruszone poprzez jakiś rodzaj nierówności/ niesprawiedliwości wobec siebie. Ja zostaje przywrócone poprzez pracę wstydu na rzecz uznania siebie w całości i autentyczności w realnych okolicznościach własnej egzystencji w obecności innego znaczącego Ty.
Zatem praca wstydu polega na regulowaniu jakości obecności człowieka w jego własnym życiu. Doświadczenie bliskości i doświadczenia rzeczywistości własnego istnienia są bardzo silnie ze sobą związane. Bliskość nie jest możliwa w przypadku braku Ja, a Ja w zależności znika. Często mylimy bliskość z fizycznym zbliżeniem. Pragnienie bliskości i jej brak niektórzy starają się zastąpić seksualnością. Seksualność jednak, będąca jednym z języków miłości, w rzeczywistości może być po prostu próbą rozładowania napięcia spowodowanego głodem potrzeby bliskości. Bliskość, paradoksalnie, często nie prowadzi do fizycznego zbliżenia, ale do oddalenia. Jeśli mamy skłonność do dewaluacji kontaktu, jeśli następuje owo oddalenie, możemy być pewni, że mamy do czynienia z przejawem lęku przed bliskością, gdyż mechanizm dewaluacji służy właśnie obronie przed tym lękiem. Zawsze to, co stanowi dla nas wartość, potencjalnie może rodzić ból. Chęć uniknięcia bólu prowadzi do unikania intymności. Wszystko ma swoją cenę. W zależności (uzależnieniu) tonie wszystko. Bardzo silna potrzeba zlania się, konfluencji powoduje gotowość zafiksowania tego stanu nawet za cenę utraty odrębności i własnej wartości.
WŁADZA versus BLISKOŚĆ
Jeśli dużo energii poświęcamy na walkę o władzę w związku, nie pozostaje już środków i sił na bliskość. Jest to zwycięstwo bez miłości, to wynik, który może być ewentualnie epitafium dla relacji.
Bliskość jest twórczością. Jest procesem, który za każdym razem trzeba na nowo odbudowywać, popełniając błąd za błędem, dzień po dniu. Ktoś chce, żeby go pocieszyć, a spotyka się z zachwytem nad jego osiągnięciami, ktoś inny pragnął bliskości, ale tak silnie potrzebował zatarcia granic, że zetknął się z rozdrażnieniem. I tak dalej. Jedno „nie-spotkanie” za drugim. Cóż więc robić? Upadać, podnosić się czując się totalnie samotnym i iść dalej, próbować znowu.
Bliskość jest procesem niemożliwym do skontrolowania, podporządkowania powinnościom czy moralności. Bliskość się zdarza lub się nie zdarza. Czasem jest możliwa, ale nie dokładnie wtedy, kiedy tego chcemy. I nie ma sensu gniewać się na meteorologów, że nie potrafią poprawnie przewidzieć pogody.